box 44/10
13. Miscellaneous
Nr. 6.
jego sztuka była
poznawać zaczyna, że dopiero w tej kobiecie
mało społeczną,
znalazł urzeczywistnienie wszystkich swoich
to wygotował
najtajniejszych marzeń, w tej chwili właśnie dla
at społeczno-poli¬
mary zapomnianej już prawie przeszłości stanąć
ny p. t. Zli pa-
musi do pojedynku i z pojedynku tego już
ze, który odwa-
nie powraca. Bylam mu tylko rozrywką. Dla
Sara Bernard wy-
innej poszedł on na śmierć, a ja go ubostwia-
via niezadlugo
lam!
Ta rozpaczliwa myśl popycha wtedy
im teatrze. Wielka
Krystynę w ramiona śmierci i ta Krystyna, która
stka może dramat
(jak Tanny w Märchen) przez całą sztukę
paniają gra ocalić,
była zawsze tą samą łagodną i słodką dziew-
mam niejakie oba¬
czyną, pełną milości, która wszystko w oferze
czy ci oli paste-
przynosi — odchodzi w tę dalek, glistą dro-
nie zawiodą Mir-
gę cicho, bez wielkich słów i bez patos.
u zadaleko w las
A przytem idąc na tę śmierć, ona nie przeczu-
je rzucą na past.
wa nawet, czem i ona była dla tego ukocha-
ków krytycznych.
nego, który ją na zawsze opuści... Jest jeszcze
sta podobnym jest
w tym dramacie postać bardzo ciekawa, w któ-
sze do plonącej
rej poeta pewną filozofię moralną zawrzeć pra-
w której
odni,
gnął jest nią ojciec Krystyny. Ten stary,
pieczne uniesienie
z gruntu solidny mieszczuch wie o stosunku
plomieniem, a oli-
swej córki — i nie potępia go. Niechże i dzie-
talent artysty-
czyna zazna raz szczęścia w życiu; i cóż jej
kiedy płomien
przyjdzie z całej jej uczciwości, jeżeli po latach
zerza się nadmier-
wyczekiwania znajdzie wreszcie — pończozni-
oliwa wyczerpuje
karza....« Nawet logicznie tylko biorąc, potę-
przed czasem...
piać można tę moralność, czysto literacką zre-
się wykształca
sztą, ale nie podobna nie widzieć w niej poe-
a tęcza ludzkości,
zy, tej melancholijnej pozy, która mówi tak
dziwy artysta do-
wiele o dzisiejszym przekwicie naszych pojęć
że ją barniej,
etycznych.
zuje nieraz goręcej,
Ostatni dramat Schnitzler Freiwilde jest
działacz polityczny;
tem, co Francui une piece a thèse nazywają,
ateriał swój czer-
W jakiejś niemieckiej mieścinie kąpielowej mo-
musi w krysza-
dy pruski oficer znieważa w rozmowie artystę
prawdzie wła-
bawiącej tamże trupy — taką zwierzynę, na
go ideal;
nie
którą wszystkim polować wolno bezkarnie. Wy-
nie się zastanawia,
policzkowany za to przez cywila, modego
jego symbole, jego
artystę, który z przeszłością swoją właśnie się
zenia, jego obrazy
załatwia i życia pełną piersią użyć teraz pra-
ją się wplatać w te
gnie, a do tej modej artystki żywa odczuwa
iejsze przyczyny,
sympaty, żąda od niego satisfakcyj, ale żąda
fe dojrzeją w ju-
napróżno. Roening twierdzi, że skarcił tylko
ejszych skutkach.
zakowstwo i wszelkiej satisfakcyj stanowczo
z nieskończoności
odmawia. Nie pomagają żadne persważy i pro-
s estetyczny budzi
by, Roening z zasady swej odstąpić nie chce,
się człowiek wy-
porucznik Karinsky nie widzi więc dla siebie
hartoty
innego wyjścia i zabija przeciwnika. Anne Rie¬
del, która przez ten czas została narzeczoną
an Lorentowicz.
Roeninga i która go napróżno do ucieczki na-
kłonić usiłowała, po śmierci ukochanego pozo-
staje na świecie sama ze swoją nędzą... We-
wnętrznie więc jest to zaledwie waryacy mo-
wiedenskiej.
tywu »Milostek. Co się zaś tyczy teży, to
z tego tylekroć obrabianego tematu, kwestyi
pojedynkowej, nawet Schnitzler nowych stron
ZLER.
wydobyć nie zdołał. Stąd też może wszystko,
und
co we Freiwilde też tę ucieleśnia, traci nie-
najlepiej z całego
szczerością i robotą, a sceny, w których teza
ta na przeciwny plan się wydobywa, należą do
temu oglądaliśmy
najsłabszych w tym dramacie, pełnym zresztą
dwa ostatnie jego
prawdziwej i subtelnej poczy. Prócz tego są
wilde. Jeżeli »Das
we Freiwilde liczne usterki techniczne. Naj-
gdy we wiedeń-
bardziej rażącą jest nieproporcjonalna budowa
a jeszcze znaczne
benach zbiorowych
aktów; akt trzeci, prawie zupełnie tyradowy,
jest stanowczo najsłabszy. To wszystko jednak
inny n. p.) nie zu-
wynagradza już choćby to mistrzowskie nakre-
y scenicznego pa-
ślenie tych wrogich, a zupełnie objektywnie so-
jest już Schnitzler
bie przeciwstawionych grup wojskowych i cy-
natycznej techniki.
Nr. 6.
karz, ale lekarz, któremu nie tylko choroby
dobrze są znane...
Czem będzie Schnitzler dla jakiegoś przy-
szłego silniejszego i bardziej jednolitego poko-
lenia? — syszy się nieraz to pytanie. Poeta,
prawdziwym poeta pozostanie w każdym razie
na zawsze. Dzisia? Dzisia wielu kocha tego
modego marzyciela, w którego marzeniach tak
mało jest modości, a której życie nietylko dla
jego radości ale i dla smutku jego cenić i ko-
chać umie. Dzisia kochają go ci zwłaszcz
którzy w jego marzeniach, tesknotach i pożą-
daniach siebie samych odnajdują. Ci kochają go
dlatego, że jest takim, jakim jest i ci kochają
jego sztukę, choćby już dlatego tylko, że ona
z tumem kompromisów zawierać nie umie...
Ci patrząc na niego z melancholijnym śmie-
chem, ale i z pewną doza okrytego zadowole-
nia, nawpół do siebie, nawpół do niego powta-
rzają z Dounayer: Ah comme tu analyses tes
sensations, et comme tu es compliqué même dans
le moment, que tu es le plus sincère et le plus
ému....
Adam Cybulski.
Z konkursu „Zycia.
Michelangelo.
Wiek pracy minął cały... Wulkan w piersi mia-
tem,
Awoczach wielkoludów ciągnących lańcuchem
Z orkanem wieków — w sercu na głos świata
glichem
Jedno wielkie pragnienie — to, co było szalem!
Wiek pracy minal... Darmo po myśli nawalem
Gnąc się, tytanym kowal; darmo pod obuchem
Moim twarde granity stawały się duchem,
Barwy w ręku mym gromem, w uściech sło-
wa
cialem:
Nie zakłąć bóstwa: Zimne te marmorów były,
Te olbrzymie do glazów wpól-przykute duchy
To apokaliptycznych widzeń mych okruchy,
Szczątki dzieła, co przeszło me człowiecze siły
Sen — snem pozostal. Dlutem już nie władną
donie,
A wulkan w piersi mojej tak jak plonął po-
nie.
Jerzy Zukawski.
(Jasto).
Wystawa Antoniego Chintreuila.
Pary 20 stycznia 1898.
Szeroki, aristokratyczny bulwar Males herbes
biegnie w górę. Dziś mniej gwarny, niedziela, ruch
nieco słabszy. Miam rząd palaców, rozłożony za ko-
ściołem świętego Augustyna i nareszcie znajduje się
u celu. W galeri Berne-Bellecour pod numerem 68
urządzono wystawę znakomitego pejzażysty francu-
skiego Chintreuila, zmarłego w 1873
Tak dawno pędze wypadł mu z dłoni, a jednak
rzec można, że dopiero w ostatnich latach ustaliło
ków,
do tej
Rousse
ignes
braz
larskie
rzać
Ruben
ard
w księ
znać,
nie sk
szcze-
było
nym
sunkow
i powi
przy-
nych
mógł
godzi,
lenie
jako
podo
ne
Skor
strze-
com
nionen
spost
musiała
wszyst-
jaa
preso.
z niej z
to, kr.
zawsze
za zda
jach z
malarz
i uzupe
wie wp.
To co¬
nawet
blahem
treuiló¬
wieje
nach
wielkie
wet, że
cy dzie
nieliczn
równaje
subten
genius,
Grosa,
peja,
i czci
w każd
Lecz i
kład
drzewa
W
13. Miscellaneous
Nr. 6.
jego sztuka była
poznawać zaczyna, że dopiero w tej kobiecie
mało społeczną,
znalazł urzeczywistnienie wszystkich swoich
to wygotował
najtajniejszych marzeń, w tej chwili właśnie dla
at społeczno-poli¬
mary zapomnianej już prawie przeszłości stanąć
ny p. t. Zli pa-
musi do pojedynku i z pojedynku tego już
ze, który odwa-
nie powraca. Bylam mu tylko rozrywką. Dla
Sara Bernard wy-
innej poszedł on na śmierć, a ja go ubostwia-
via niezadlugo
lam!
Ta rozpaczliwa myśl popycha wtedy
im teatrze. Wielka
Krystynę w ramiona śmierci i ta Krystyna, która
stka może dramat
(jak Tanny w Märchen) przez całą sztukę
paniają gra ocalić,
była zawsze tą samą łagodną i słodką dziew-
mam niejakie oba¬
czyną, pełną milości, która wszystko w oferze
czy ci oli paste-
przynosi — odchodzi w tę dalek, glistą dro-
nie zawiodą Mir-
gę cicho, bez wielkich słów i bez patos.
u zadaleko w las
A przytem idąc na tę śmierć, ona nie przeczu-
je rzucą na past.
wa nawet, czem i ona była dla tego ukocha-
ków krytycznych.
nego, który ją na zawsze opuści... Jest jeszcze
sta podobnym jest
w tym dramacie postać bardzo ciekawa, w któ-
sze do plonącej
rej poeta pewną filozofię moralną zawrzeć pra-
w której
odni,
gnął jest nią ojciec Krystyny. Ten stary,
pieczne uniesienie
z gruntu solidny mieszczuch wie o stosunku
plomieniem, a oli-
swej córki — i nie potępia go. Niechże i dzie-
talent artysty-
czyna zazna raz szczęścia w życiu; i cóż jej
kiedy płomien
przyjdzie z całej jej uczciwości, jeżeli po latach
zerza się nadmier-
wyczekiwania znajdzie wreszcie — pończozni-
oliwa wyczerpuje
karza....« Nawet logicznie tylko biorąc, potę-
przed czasem...
piać można tę moralność, czysto literacką zre-
się wykształca
sztą, ale nie podobna nie widzieć w niej poe-
a tęcza ludzkości,
zy, tej melancholijnej pozy, która mówi tak
dziwy artysta do-
wiele o dzisiejszym przekwicie naszych pojęć
że ją barniej,
etycznych.
zuje nieraz goręcej,
Ostatni dramat Schnitzler Freiwilde jest
działacz polityczny;
tem, co Francui une piece a thèse nazywają,
ateriał swój czer-
W jakiejś niemieckiej mieścinie kąpielowej mo-
musi w krysza-
dy pruski oficer znieważa w rozmowie artystę
prawdzie wła-
bawiącej tamże trupy — taką zwierzynę, na
go ideal;
nie
którą wszystkim polować wolno bezkarnie. Wy-
nie się zastanawia,
policzkowany za to przez cywila, modego
jego symbole, jego
artystę, który z przeszłością swoją właśnie się
zenia, jego obrazy
załatwia i życia pełną piersią użyć teraz pra-
ją się wplatać w te
gnie, a do tej modej artystki żywa odczuwa
iejsze przyczyny,
sympaty, żąda od niego satisfakcyj, ale żąda
fe dojrzeją w ju-
napróżno. Roening twierdzi, że skarcił tylko
ejszych skutkach.
zakowstwo i wszelkiej satisfakcyj stanowczo
z nieskończoności
odmawia. Nie pomagają żadne persważy i pro-
s estetyczny budzi
by, Roening z zasady swej odstąpić nie chce,
się człowiek wy-
porucznik Karinsky nie widzi więc dla siebie
hartoty
innego wyjścia i zabija przeciwnika. Anne Rie¬
del, która przez ten czas została narzeczoną
an Lorentowicz.
Roeninga i która go napróżno do ucieczki na-
kłonić usiłowała, po śmierci ukochanego pozo-
staje na świecie sama ze swoją nędzą... We-
wnętrznie więc jest to zaledwie waryacy mo-
wiedenskiej.
tywu »Milostek. Co się zaś tyczy teży, to
z tego tylekroć obrabianego tematu, kwestyi
pojedynkowej, nawet Schnitzler nowych stron
ZLER.
wydobyć nie zdołał. Stąd też może wszystko,
und
co we Freiwilde też tę ucieleśnia, traci nie-
najlepiej z całego
szczerością i robotą, a sceny, w których teza
ta na przeciwny plan się wydobywa, należą do
temu oglądaliśmy
najsłabszych w tym dramacie, pełnym zresztą
dwa ostatnie jego
prawdziwej i subtelnej poczy. Prócz tego są
wilde. Jeżeli »Das
we Freiwilde liczne usterki techniczne. Naj-
gdy we wiedeń-
bardziej rażącą jest nieproporcjonalna budowa
a jeszcze znaczne
benach zbiorowych
aktów; akt trzeci, prawie zupełnie tyradowy,
jest stanowczo najsłabszy. To wszystko jednak
inny n. p.) nie zu-
wynagradza już choćby to mistrzowskie nakre-
y scenicznego pa-
ślenie tych wrogich, a zupełnie objektywnie so-
jest już Schnitzler
bie przeciwstawionych grup wojskowych i cy-
natycznej techniki.
Nr. 6.
karz, ale lekarz, któremu nie tylko choroby
dobrze są znane...
Czem będzie Schnitzler dla jakiegoś przy-
szłego silniejszego i bardziej jednolitego poko-
lenia? — syszy się nieraz to pytanie. Poeta,
prawdziwym poeta pozostanie w każdym razie
na zawsze. Dzisia? Dzisia wielu kocha tego
modego marzyciela, w którego marzeniach tak
mało jest modości, a której życie nietylko dla
jego radości ale i dla smutku jego cenić i ko-
chać umie. Dzisia kochają go ci zwłaszcz
którzy w jego marzeniach, tesknotach i pożą-
daniach siebie samych odnajdują. Ci kochają go
dlatego, że jest takim, jakim jest i ci kochają
jego sztukę, choćby już dlatego tylko, że ona
z tumem kompromisów zawierać nie umie...
Ci patrząc na niego z melancholijnym śmie-
chem, ale i z pewną doza okrytego zadowole-
nia, nawpół do siebie, nawpół do niego powta-
rzają z Dounayer: Ah comme tu analyses tes
sensations, et comme tu es compliqué même dans
le moment, que tu es le plus sincère et le plus
ému....
Adam Cybulski.
Z konkursu „Zycia.
Michelangelo.
Wiek pracy minął cały... Wulkan w piersi mia-
tem,
Awoczach wielkoludów ciągnących lańcuchem
Z orkanem wieków — w sercu na głos świata
glichem
Jedno wielkie pragnienie — to, co było szalem!
Wiek pracy minal... Darmo po myśli nawalem
Gnąc się, tytanym kowal; darmo pod obuchem
Moim twarde granity stawały się duchem,
Barwy w ręku mym gromem, w uściech sło-
wa
cialem:
Nie zakłąć bóstwa: Zimne te marmorów były,
Te olbrzymie do glazów wpól-przykute duchy
To apokaliptycznych widzeń mych okruchy,
Szczątki dzieła, co przeszło me człowiecze siły
Sen — snem pozostal. Dlutem już nie władną
donie,
A wulkan w piersi mojej tak jak plonął po-
nie.
Jerzy Zukawski.
(Jasto).
Wystawa Antoniego Chintreuila.
Pary 20 stycznia 1898.
Szeroki, aristokratyczny bulwar Males herbes
biegnie w górę. Dziś mniej gwarny, niedziela, ruch
nieco słabszy. Miam rząd palaców, rozłożony za ko-
ściołem świętego Augustyna i nareszcie znajduje się
u celu. W galeri Berne-Bellecour pod numerem 68
urządzono wystawę znakomitego pejzażysty francu-
skiego Chintreuila, zmarłego w 1873
Tak dawno pędze wypadł mu z dłoni, a jednak
rzec można, że dopiero w ostatnich latach ustaliło
ków,
do tej
Rousse
ignes
braz
larskie
rzać
Ruben
ard
w księ
znać,
nie sk
szcze-
było
nym
sunkow
i powi
przy-
nych
mógł
godzi,
lenie
jako
podo
ne
Skor
strze-
com
nionen
spost
musiała
wszyst-
jaa
preso.
z niej z
to, kr.
zawsze
za zda
jach z
malarz
i uzupe
wie wp.
To co¬
nawet
blahem
treuiló¬
wieje
nach
wielkie
wet, że
cy dzie
nieliczn
równaje
subten
genius,
Grosa,
peja,
i czci
w każd
Lecz i
kład
drzewa
W